„Żydzi — to zaraza, ciągle polityczne ciało nasze słabiąca i nędzniąca. Chociażby nawet to ciało nie było podzielone, chociażby po podziale znowu zjednoczone zostało, przecież z tą wewnętrzną skazą nigdy nie może nabrać właściwych sobie sił, ani czerstwości: musi zawsze być tylko słabe, wynędzniałe, nikczemne…”
III
Szanowny Redaktorze!
I jeszcze garść uwag na zakończenie naszego sporu.
W polemice, jaka się wywiązała na skutek mego pierwszego listu zabrał głos znamienny jeden z ideologów i czynnych działaczy syonizmu w Galicyi, dr. Dawid Malz. Cała dyskusya zamknięta została następnie przez Pana dłuższym wywodem, podsumowującym główne punkty naszego procesu polemicznego i broniącym w rezultacie stanowiska, jakie w sprawie żydowskiej zajmuje „Krytyka” i pokrewny jej odłam opinii polskiej. Na jedno i na drugie pragnę jeszcze odpowiedzieć. Tu i tam bowiem znalazły się momenty nowe, których w rozprawie poprzedniej nie było, a które pozwolą mi uzupełnić wypowiedziane przeze mnie myśli i zaokrąglić je w bardziej zwartą całość.
Zachęcony do wydania listów niniejszych w formie broszury i zniewolony wskutek tego do utrzymania tej ostatniej odpowiedzi na poziomie pewnej linii ogólnej, nie mogę iść w ślad za zbyt łamaną linią końcowych wywodów „Krytyki”, które wahają się od szczytów zagadnienia do zgoła drobiazgowych, aczkolwiek nieraz charakterystycznych wynurzeń. W przelocie tylko mogę ten i ów szczegół poddać pospiesznej korekcie. Kiedy n. p. pan Dawid Malz, w obronie stanowiska żydów w Polsce zapędzając się w dziedzinę aż tak ułamkową, jak — widownia teatru, ryzykuje twierdzenie, iż bez publiczności żydowskiej teatry nasze „nie przetrwałyby ani tygodnia”, trzeba, nie zatrzymując się dłużej przy tej zbyt zagalopowanej przechwałce, odpowiedzieć po prostu, że na wielkiej szali nie waży się podobnych drobiazgów. I tylko w nawiasie można by napomknąć, że znaleźlibyśmy niezawodnie i wśród siebie widzów na polskie dramaty w teatrze, gdybyśmy zdołali zakończyć szczęśliwie dramat naszego upośledzenia w życiu. Wskazaną jest jednak w ogóle duża wstrzemięźliwość, gdy mówi się o konsumcyi polskiej kultury przez żydów. Dziesiątki tysięcy pism wiedeńskich, zalewające Galicyę, i zupełna niemal nieobecność żydów wśród czytelników pism polskich, nawet tych, które bronią żydowskiego stanu posiadania, to ilustracya, jakimi spożywcami naszej kultury są żydzi. Wszak nawet organ warszawski, który w założeniu swem miał być polską gazetą dla żydów, jest — ku głębszej rzeczy ironni — gazetą żydowską dla Polaków. Oto jedno z drobnych „nieporozumień”, które mimochodem trzeba było potrącić. „Komunałem” nazywa p. Dawid Malz moje przypomnienie piór żydowskich, które judzą przeciw nam na szerokim świecie. Woła: Czemu te ogólniki? Czemu nazwisk nie wymieniacie? Wymień Pan nazwiska!… Śmieszna pretensya! Te małe pieski bowiem, co ujadają na nas na obcych dziedzińcach, bywają bezimienne pod zbiorowemi tylko występują nazwami. Wymienię jedną z nich dla zaspokojenia ciekawości pana Malza i dla przykładu. Nazywa się ta grupa żydowskich oszczerców Polski: „Nową Pressą”. Cała, in capite et membris, żydowska. Cała polakożercza. Niemal cała z polskich złożona żydów… Niezbyt dawno wywołało dużo wrzawy wystawienie w jednym z teatrów wiedeńskich operetki, szkalującej i ośmieszającej naród polski. Okazała się rzecz ciekawa: dyrektorem sceny, która ów paszkwil wystawiła, był żyd, autorem był żyd, aktorem, który skarykaturowaną postać Polaka własną inwencyą ujaskrawił jeszcze bardziej, był żyd, oczywiście „z Tarnopola rodem”. To trio symboliczne warto tu zapisać, jako komentarz do mniemanego „komunału” o oszczercach żydowskich. 1 jeszcze po drodze szczegół dla zilustrowania, do jak nieprawdopodobnych granic sięga u inteligentnego polskiego żyda nieoryentowanie się w naszych sprawach. Mówi p. Malz o Iitwakach i mówi z goryczą: „Przy święcie nie uznaje się rozbioru Polski, deklamuje się o Polsce, Litwie i Rusi, Trójjedynej, ale żyd z Litwy i Rusi — to cudzoziemiec?” Co można odpowiedzieć na tę naiwność, pokumaną z ignorancyą? Czy zaczynać od abecadła wywód, że cudzoziemcem jest dla nas ten, kto na ziemi naszej żyjąc, nie poczuwa się do żadnej z nią wspólnoty? Litwin, czy litwak, to dla żydowskiego inteligenta we Lwowie jest wszystko jedno!

„Żydzi — to zaraza, ciągle polityczne ciało nasze słabiąca i nędzniąca. Chociażby nawet to ciało nie było podzielone, chociażby po podziale znowu zjednoczone zostało, przecież z tą wewnętrzną skazą nigdy nie może nabrać właściwych sobie sił, ani czerstwości : musi zawsze być tylko słabe, wynędzniałe, nikczemne…”
Lecz to były tylko drobiazgi.
W replice p. Malza wybijają się inne momenty, przy których należałoby się przez chwilę zatrzymać. Odrzekając się planu stworzenia „Judei nad Wisłą”, zapewnia nas syonista lwowski: „Bylibyśmy matołkami, gdybyśmy marzyli wyparciu wielkiego narodu o starej kulturze z jego odwiecznych siedzib!” Można tu bez mała osłupieć. Kto mówił kiedykolwiek o — wyparciu? Tego brakowałoby tylko dla kompletu żydowskich uroszczeń. Wierzymy chętnie, że tak daleko te uroszczenia nie idą, wiemy atoli również, że po za oczywistym absurdem „wyparcia” nas istnieje jeszcze całkowicie realna możliwość narodowo-politycznego współusadowieniasię żydów na ziemiach naszych i zamienienia tych ziem na kraj dwu-narodowy, co żadną miarą nie może należeć do perspektyw dla nas ponętnych, a co, jako ideał, dojrzało już znakomicie w świadomości pewnego odłamu żydów za kordonem. Na taką to możliwość — w ślad za uderzeniem na trwogę przez prasę polską w Warszawie w ślad za Jeremiaszowem iście wystąpieniem Aleksandra Świętochowskiego — wskazałem w poprzednich listach, starając się uzasadnić faktami, że możliwość ta nie jest bynajmniej chimeryczną. Dotknięcia tej realnej perspektywy pan Malz unika. On woli nas gorliwie przekonywać, że żydzi nie myślą o „zupełnem wyparciu Polaków”. W tej, może tylko instynktownej, przebiegłości ukrywa się sens głębszy: rozprawia się p. Malz z niebezpieczeństwem rzeczywiście nieistniejącem, aby stworzyć pozór, że wogóle nic nam nie grozi ze strony naszych żydowskich współmieszkańców. Pan, Szanowny Redaktorze, nie boisz się wogóle „planów nowej Judei nad Wisłą”, czy planów Judeo-Polski. Powiadasz, że „romantyczną” jest moja obawa przed temi planami, nie one same. Winszuję Panu spokojnego sumienia — w mojem rozgościła się, niestety, szarpiąca troska. Jeśli żydzi, którzy podczas upadku Polski stanowili 8% jej zaludnienia, dziś tworzą już niemal 14%, jeśli mienie ich naszym kosztem pomnożyło się stokrotnie, jeśli ujęli w swe ręce 80% handlu, wykupili połowę nieruchomej własności naszych miast, wykupują wciąż ziemię, i jeżeli proces tego wzmagania się ich, a naszego cofania się, przybiera ciągle na sile, to nie wiem, czy moje obawy są rzeczywiście tak bardzo „romantyczne”. Ale statystyka nie mówi nam wszystkiego, jak nie o wszystkiem powiadamia nas powierzchowna obserwacya życia. Gdy sięgniemy głębiej, okaże się, że zżydzony jest nasz kraj w stopniu znacznie wyższym, niż o tem wiemy pospolicie. Pozwolę sobie spytać, tym razem nie pana Malza, lecz moich własnych rodaków, hodujących jeszcze szczerze asymilacyjne złudzenia, czy wiadomo im, że zaczyna się u nas przejawiać asymilacya odwrotna: polaków przez żydów, że na geograficznej karcie naszego kraju istnieją punkty i okolice, gdzie ludność tubylcza przystosowuje się już językowo do żydowskich większości lokalnych? Znający dokładniej nasze stosunki powiedzą, że znają to zjawisko. Wskażą n. p. na fabryczny Białystok, gdzie tysiące naszych robotników władają żargonem nieraz tak dobrze, jak językiem ojczystym. W mniejszym i większym stopniu zjawisko to dałoby się wyśledzić w różnych stronach Polski. Ale pozwolę sobie spytać dalej, czy wiadomo im, że istnieje jeszcze zjawisko inne, zjawisko trudne do uwierzenia: że na ziemiach historycznej Polski można spotkać autochtonów, językowo zupełnie zżydziałych? Znany publicysta i literat, p. Jerzy Bandrowski, w swoich wrażeniach z Huculszczyzny opowiada nam rzecz potworną: w tym zakątku Galicyi chłopi, zmięszani i zżyci z żydami, spełniający wobec nich, zwłaszcza w miasteczkach, rolę helotów, ulegli do jego stopnia ich wpływowi, że można spotkać wśród nich jednostki, które nawet między sobą posługują się żargonem!
Tak wygląda „romantyczność“ naszych obaw przed powstaniem nowej Judei na nizinie sarmackiej!
Dalszy momentw wywodach p. Dawida Malza, to sposób, w jaki podobało mu się oświetlić naszą obronę przed zżydzeniem kraju naszego. Istotnym motywem walki, jaka się wszczęła za kordonem, ma być, według syonisty lwowskiego, nie fakt, iż żydzi są szkodnikami w naszem życiu, lecz, wręcz naodwrót, to, że „zapragnęli być obywatelami dobrymi, że przestawszy być ciemną, uległą masą i dźwignąwszy się kulturalnie, chcą korzystać z praw obywatelskich na równi z nami. Jeżeli narzucać arogancko krajowi polskiemu cechy rosyjskie i wogóle obce znaczy być dobrym tego kraju obywatelem, to p. Malz ma słuszność. Nie mam na to nic do powiedzenia.
Natomiast pragnę oświetlić bliżej inny moment.
……………………………………………………………….
Pan Dawid Malz odmawia Polakom prawa do czynienia żydom jakichkolwiek zarzutów, gdyż jeśli są pasorzytami społeczeństwa, wśród którego żyją, to stali się takimi u nas i przez nas. „Kto — zapytuje — przykuł żydów do karczmy, do myt, kto ich wtrącił w otchłań faktorstwa i lichwy, kto ich uczynił bezecnymi?“ Uczyniła to Polska! Inaczej zgoła postąpiły z nimi narody zachodnie. „W Niemczech, we Francyi, Anglii, Austryi i w całym świecie nie spotyka się żydów przy karczmie, przy lichwie, przy handlu ciałem ludzkiem. Tam dopuszczono ich do wszelkich pól godziwej pracy i godziwie pracują. Polska tylko spychała ich w odmęt upadku. „Polska nie ma prawa wytykać wad swoim żydom’* i (przygotujmy się na mocne wyrażenie) „cynizmu’* dopuszcza się każdy z nas, ktokolwiek na te wady wskazuje. Drażliwość żydów wobec wszelkiej krytyki jest znana oddawna. Tu jednak wyraziła się ona w sposób zupełnie niebywały. Nietylko pretensye nasze są oddalone, ale my sami stajemy pod pręgierzem. Nietylko milczeć mamy, ale pochylić głowy, jak przystoi winowajcom. To oskarżenie naszej przeszłości, pełnej błędów, lecz, zdawałoby się, czystej i raczej do zbytku idealistycznej, nie może zostać bez odpowiedzi.
„Bezecnymi“ uczyniliśmy żydów. Uczyniliśmy z nich lichwiarzy i karczmarzy, faktorów i kupczących ciałem ludzkiem. Zatem przybyli do nas czyści i biali, jak śnieg? W polskiem dopiero zbrudzili się otoczeniu? Posłuchajmy, co opowiedzą nam o tem świadectwa dziejowe. Odrzućmy przed- tysiącletnie echa, które z kart jeszcze Starego Zakonu wołają do dzieci Izraela: „Nie pożyczaj bratu twojemu na lichwę, ale pożyczaj obcemu!” To zbyt dawne dzieje. Niechaj mówi historya bliższa, historya tych czasów, w których żydzi po raz pierwszy mieli wejść w stosunki z krajem naszym. Dotykam rzeczy bolących i odczuwam to z całą wrażliwością. Lecz rzeczy te muszą być przypomniane ku naszej obronie.
Historya ukazuje nam żyda średniowiecznego, zanim pojawił się w Polsce, jako lichwiarza i handlarza ludźmi, jako grosistę, który na całej niemal przestrzeni Europy zagarnął w swe ręce ohydny handel niewolnikami. „Ten proceder, przed którym wzdrygała się natura ludzka mieszkańców Polski — mówi autor „Dziejów sprawy żydowskiej w Polsce”, A. Marylski — wytworzył pierwszy zarodek odrazy do tych dziwnych ludzi, przebiegających po tropach człowieczych świat cały i jak kruki wietrzących mięso ludzkie”, a „lichwa tę odrazę do żydów jeszcze bardziej pogłębiła”. Wtrąciliśmy ich w otchłań tej lichwy? Cóż uczyni p. Malz z Szekspirowskim Szajlokiem, który nie na naszej chyba wyrósł niwie, którego wyobraźnia angielskiego poety powołała do życia z pośród laguno w Wenecyi? Pan Malz gotów nam wmawiać, że nigdzie żydzi nie spełniali hańbiących zajęć, że nie żywiono do nich nigdzie cienia niechęci, że „żółta łata”, wszywana w suknie żydowskie, to nasz wynalazek. Tę improwizacyę jednak muszą zamącić fakty. Tacy sami, jak u nas, byli żydzi na całym zachodzie Europy i poprzez całe stulecia odzywa się tam o nich głos najostrzejszego potępienia. Od Lutra, który ich zwie „pijawkami krwiożerczemi” i „nieszczęściem Niemiec”, do Napoleona, który widzi w nich „rozbójników naszych czasów” i mniema, że należy im „wytrącić z rąk handel, który zniesławiają”. Przez całe wieki średnie, przez wiek XVI, XVII, XV111, wszędzie na zachodzie skarżą się cechy na ich tandetę, giełdy kupieckie na ich nieuczciwą konkurencyę, sądy na ich oszustwa — skarżą się na nich wszystkie narody. Paryski cech kupiecki w wieku XVIII nazywa ich „osami, które wdzierają się do ułów, aby pozabijać pszczoły i wysysać z nich miód”.
Za temi słowami szły czyny bezwzględne, mściwe, często okrutne, bynajmniej nie na podkładzie religijnym. Książęta niemieccy i miasta niemieckie, podobnie, jak papież, podobnie, jak jeszcze nawet Napoleon na początku XIX w., w licznych wypadkach unieważniają poprostu długi, zaciągnięte u żydów, wychodząc z zasady, że lichwą wybrali już dawno kapitał z procentami. Tłum załatwia te porachunki brutalniej: urządza pogromy. Tak! Urządza je ten, niemiecki przedewszystkiem, zachód, który tak sławi p. Malz w przeciwieństwie do Polski. W Niemczech pogromy żydów ciągną się nieprzerwanym niemal łańcuchem aż do początków ubiegłego stulecia. Jeszcze w r. 1819 miasta Norymberga, Bamberg, Frankfurt, Karlsruhe, Hamburg, Dysseldorf, Heidelberg, ograbiają żydów i zmuszają ich do tłumnej ucieczki.
Tak wyglądała ta idylla!
Nie w śnieżnej więc szacie niewinności przybyli żydzi do nas i nie u nas bynajmniej ulegli licznym wadom, których autorstwo łaskawie nam pan Malz przypisał. Tacy, jak w Polsce, byli wszędzie, i tacy, zdeprawowani przez tysiącletnią już bezdomność, zjawili się w naszych progach. Nie poprawiliśmy ich, to prawda. Skoro jednak i z tego tytułu spotyka nas zarzut, tym razem z ust Pańskich, Panie Redaktorze, trzeba stwierdzić, że zbyt dziwną jest pretensya, iż Polska sama jedna w nadprzyrodzony jakiś sposób nie wyprzedziła normalnego rozwoju dziejów i nie rozbiła murów ghetta. Pozwolę sobie przecież wskazać, że wtedy, gdy się to stało możliwem wobec zmienionych pojęć, żydzi sami oparli się temu, wśród okoliczności, godnych zapamiętania. Rząd Królestwa Kongresowego zamierzał zburzyć ten mur średniowiecznego wyosobnienia, znosząc kahały. Ale żydzi polscy wiedzieli już wówczas, kędy droga do Petersburga. Pozyskany odpowiednimi argumentami Nowosilcow umiał „wstawić się“ do Aleksandra I. i udaremnić zamiar polskiego rządu. W r. 1820 żydzi polscy nie chcieli wyjść z ghetta. Wnukowie ich z przedziwną logiką czynią nas za to odpowiedzialnymi.
Gdy zajrzeliśmy w przeszłość, do której oskarżyciel nasz tak lekkomyślnie się odwołał, zrozumiemy teraz, dlaczego dziś „w Niemczech, Francyi, Anglii i w całym świecie“ nie spotyka się żydów przy tych typowo pasorzytniczych zajęciach, jakie u nas uprawiają: jest ich tam wogóle mało, a jest ich mało dlatego, ponieważ przed wiekami już wypowiedziano im gościnę w sposób, nigdy niepraktykowany w Polsce. Czy ci nieliczni żydzi wszędzie po za obrębem naszego kraju „godziwie pracują”, nie będę się o to spierał. Przypomina się wprawdzie karyera Rotszyldów, której trudno przypisać pogardę dróg krętych i podstępnych. Przypominają się pamięci sławne grynderstwa wiedeńskie z lat siedmdziesiątych. Nie wiem także, czy ta godziwa praca cieszy się na zachodzie istotnie tak powszechnem uznaniem. Pewne wątpliwości mogłaby wzbudzić w tym kierunku n. p. opinia wielkiego przemysłowca belgijskiego, Karola Van Laken, który powiada: „Oszukańczy interes jest to ten, który cierpi na gorączkę szybkiego i ogromnego zysku i który zasypuje świat towarem fałszywym : właśnie temu żydzi zawdzięczają nienawiść i pogardę wśród społeczeństwa”, rozumie się, nie polskiego. Ale nie chcę podejmować w tym punkcie sporu. Daleko żywiej natomiast zajmuje mnie twierdzenie, że „tam wszędzie” dopuszczeni są żydzi do „wszelkich pól godziwej pracy” i nie doznają żadnych ograniczeń, „tam wszędzie”, tylko nie w Polsce. Mamy tu bowiem do czynienia z typowym i znamiennym rysem psychiki żydów polskich, którzy z wyniosłym giestem, zwróconym w naszą stronę, tak hałaśliwie lubią opowiadać, że na całym świecie jest doskonale, a tylko u nas źle, że wszędzie pławią się żydzi w równouprawnieniu, a tylko polskie zacofanie pragnie ich poniżyć i wyodrębnić ze społeczności ludzkiej. Zobaczymy, jak w świetle faktów przedstawia się ta legenda.
Przedtem jednak małe ustalenie dat. Z wywodów p. Dawida Malza wynikałoby, że cały świat pospieszył się ogromnie z równouprawnieniem żydów, jedna Polska uporczywie trzymała ich w stanie niewoli. Przypomnijmy, że żydzi otrzymali zrównanie prawne wszędzie w XIX wieku. Jestto wiek, w którym Polska nie posiada już państwowości własnej i sama wśród ciągłych upustów krwi dopomina się o podeptane swe prawa, wiek, w którym rzadko tylko i na drobnej części naszego dziedzictwa mieliśmy możność stanowienia o losie swoim i tych, których dzieje z nami złączyły. A jednak! Anglia obdarza żydów pełnemi prawami obywatelskiemi w r. 1858, Włochy w r. 1859, Węgry w r. 1867, Szwajcarya w r. 1874, Hiszpania w r. 1876. Autonomiczna Polska uczyniła to w r. 1862, w cztery lata po Wielkiej Brytanii, o dwanaście lat wcześniej, niż najliberalniejsza republika Europy. Nie okazaliśmy się zatem dla żydów gorszymi, niż „tam wszędzie”.
Przekonajmy się, jak wygląda ów sławiony raj ich wśród narodów pełnoprawnych i panujących. Najbardziej wymownym będzie dla nas przykład Niemiec, gdyż tam właśnie żydzi są stosunkowo liczni, patryotyzm ich niemiecki jest tak gwałtowny, że nawet my to odczuwamy na swojej skórze, i tam wreszcie ich oczy zwracają się zewsząd, a przynajmniej od nas, z szczególnie namiętną miłością. Nie myślę bynajmniej utrzymywać, jakoby w Niemczech nie działo się żydom dobrze. Małego sprostowania wymaga tylko opowieść o „wszelkich polach godziwej pracy”. Najbardziej kunsztowna dyalektyka nie zdoła pogodzić z tą opowieścią notorycznego faktu, że w całej niemieckiej administracyi nie ma ani jednego żyda, że nie ma ani jednego w sądownictwie, że jedynie jawne wyparcie się żydostwa, chrzest, otwiera przed nimi owe „godziwe pola pracy”, że nakoniec nie ma w armii niemieckiej oficerów-żydów, że nawet oficerem zapasowym żyd zostać nie może. O rozkoszach moralnego stanowiska żydów w narodzie niemieckim, znanym z kastowości i towarzyskiego zacofania, możnaby mówić osobno i długo. Nawet najbardziej żarliwi wyznawcy ojczyzny niemieckiej pośród żydów (zresztą przeważnie w Polsce urodzeni) skarżą się z rozpaczą, jak dr. Kassel w „Judische Rundschau”, że uważani są za niemców niższej kategoryi. Wiemy, jak osobliwym afektem darzą żydów dobroduszni germanie austryaccy. Nie po raz pierwszy pouczyły nas o tem niedawne rozruchy na uniwersytecie wiedeńskim, skąd studentów żydowskich wyparto, jako intruzów. Podobne rozruchy powtórzyły się na niemieckim uniwersytecie w Czerniowcach, a w obu wypadkach zarzewiem niepokoju był fakt, iż młodzież niemiecka uważa swych żydowskich kolegów za nienadających się „zasadniczo” do „honorowego traktowania” żyd, to coś niezupełnie człowieczego w oczach germanina. Czy podobna odbywać wędrówkę po całej kuli ziemskiej, aby sprawdzić z bliska, jak szanowani i kochani są żydzi „tam wszędzie” ? A dowiedzielibyśmy się z pewnością rzeczy ciekawych, nietylko w starej, zacofanej Europie, lecz i z odwrotnej strony naszego globu, w demokratycznej Ameryce. Wszak to sam organ syonistów lwowskich („Wschód”) doniósł świeżo, że zarządy wielkich hoteli w Nowym Jorku ogłosiły publicznie, iż podróżni żydowscy nie mają do nich wstępu. Oto „równouprawnienie”.
Niemniej żydzi nadwiślańscy sławią cały świat, chwalą narody, które ich niegdyś ogniem i mieczem tępiły, wybaczają im wszystko złe, jakiego od nich doznali dawniej, przymykają oczy na upokorzenia dzisiejsze, łaszą się przy bucie kirasyera pruskiego i wdzięczą się do nahajki moskiewskiej, a tylko kraj, który przygarnął ich w nieszczęściu, ziemię, która ich żywi w tak ogromnych masach, naród, wśród którego nie zaznali nigdy dzikich prześladowań, wyniośle darzą lekceważeniem, sąsiadującem o miedzę z nienawiścią i w nienawiść często przeradzającem się. Zapomnieli nam (jeśli pamiętali kiedykolwiek) wszystko dobre z tą samą łatwością, z jaką gdzieindziej złe puścili w niepamięć. Jakieś szczególne zadowolenie znajdują w wyzywającem poniżaniu wszystkiego, co nasze, w urągliwem przeciwstawianiu nas całemu światu. Powinniby odejść ztąd, skoro kraj nasz tak bardzo się im nie podoba — nie! siedzą na miejscu, ale nie uronią żadnej sposobności, by okazać, że „tam wszędzie” jest znacznie lepiej i że czynią nam niemal łaskę, spożywając nasz chleb. Stałoby się wobec nieprawdopodobnego wprost zjawiska, gdyby zagadki tej nie objaśniało owo znamię duszy żydowskiej, na które poprzednio już wskazywałem: kult siły brutalnej i na- odwrót wzgarda dla tych, którzy tą siłą nie rozporządzają. Nieświadomie, nie zdając sobie z tego sprawy, nawet „prometejskie” typy wśród żydów ulegają tej niewolniczej psychice, o której mówi historyk Majer Bałaban. Zachowują się, jak typowi wyzwoleńcy wobec dawnego pana, który popadł w ruinę. Widok naszych spętanych rąk napełnia ich nieumiarkowaną pewnością siebie. Nietylko żądanie czegokolwiek z naszej strony wydaje im się dzikie — odmawiają nam prawa krytyki. Gdy człowiek z zachodu, prawnuk tych, co palili żydów na stosach, potępia żydów, to sprawa dyskusyi między dwiema niezgodnemi stronami. Gdy my wymawiamy im zło, które nam wyrządzają, to „cynizm!”
„Polska nie ma prawa wytykać wad swoim żydom!”
To prawo przyznają żydzi tylko silnym.
……………………………………………………………..
Galicyjskie wybory sejmowe w lipcu 1913 r. przyniosły dokument, który, w związku z powyższemi słowami, oświetla w jaskrawy sposób to odmawianie nam przez żydów prawa krytyki, prawa najlżejszej obrony przeciw ich szkodnictwu. O mandat posła sejmowego ze Lwowa ubiegał się jeden z przywódców demokracyi narodowej, prof. St. Grabski. W Galicyi niema, jak wiadomo, zorganizowanego ruchu antisemickiego, żadne ze stronnictw politycznych nie ma dość swobodnych rąk, lub dość odwagi, aby do programu swego wcielić zadanie wyzwolenia się społeczeństwa polskiego z pod gniotącej przewagi żydów. Dalekiem od antisemityzmu jest również stronnictwo narodowej demokracyi, zajmuje jednak wobec żydów stanowisko chłodnej rezerwy, odważa się (przygodnie) poddawać krytyce ich rolę w naszem życiu, a śmiałość swą posuwa do tego stopnia, iż w organie swym nie przemilcza istnienia ruchu bojkotowego za kordonem. To wystarczyło, aby przeciw kandydaturze prof. Grabskiego runął solidarnie cały Lwów żydowski. Ale jak?
„Polscy” żydzi w stolicy Galicyi wystąpili z niemiecką odezwą, która bryznęła takiemi okropnościami :
Wódz galicyjskich antisemitów, generał galicyjskich czarnosecińców, kaznodzieja bojkotu, Grabski, kandyduje do sejmu !
Jego zwycięstwo — to nasza śmierć !
Stoimy wobec grozy nowego Kiszyniewa!
Brońmy żon naszych!
Brońmy naszych dzieci!
Brońmy naszego plemienia przed zagładą!
Precz z antisemitą Grabskim, precz z „pogromczykie m“, precz z Puryszkiewiczem!
Zapewne, komizm tych okrzyków wobec rzeczywistości, która je wydała, nie pozostawia nic do życzenia. Lecz pohamujmy wesołość! Ten manifest, który zdobił mury polskiego Lwowa, uzupełnia wybornie tok szlachetnych myśli p. Dawida Malza: Polska nie ma prawa wytykać nic swoim żydom. Natomiast ma obowiązek wysłuchać z pokorą i cierpliwem poddaniem się, gdy zapalczywości żydowskiej podoba się lżyć jej najsłabszy odruch obronny, gdy przedstawiciel znacznego odłamu opinii polskiej za samą myśl wyjarzmienia swego narodu z niewoli wewnętrznej piętnowany jest, jako kandydat na mordercę niewinnych dzieci żydowskich (!! !), a ci, co tę myśl podzielają, policzkowani są, jako tłuszcza chuliganów kiszyniewskich…
W Polsce wszystko wolno…
……………………………………………………..
Istnieje przecież punkt, w którym po cierpkiej rozprawie mogę się zejść z przedstawicielem narodowców żydowskich w zupełnej zgodzie : tym punktem jest wspólne nam pragnienie obalenia kłamstwa, niepożądanego zarówno dla nas, jak dla istotnie wyzwoleńczych dążeń żydowskich, kłamstwa, że żydzi w Polsce, to Polacy. Wytwór lichego oportunizmu, lub naiwnych złudzeń, hodowany długo i troskliwie, fałsz ten padł na koniec w zaborze rosyjskim. Nie zdążył na szczęście nigdy zaznaczyć się praktycznie w Poznańskiem. Kurs pełny i niczem dotąd niezamącony zachował natomiast w G a 1 i c y i, i tu, od lat czterdziestu, od czasu, jak stanęliśmy u steru władzy, osiągnął swój największy rozkwit i przyprawił nas o straty, nad których odrobieniem pokolenia całe będą musiały pracować.
Urzędowa statystyka Galicyi nie zna żydów. Zna atoli milion bez mała Polaków osobliwych, których mowy nie rozumiemy, których myśl jest nam obca. Jesteśmy świadkami maskarady, jakiej nie wymyśliłby najucieszniejszy karnawał wenecki. Na redutową scenę naszego życia politycznego wylęga w pewnych ściśle określonych terminach z zaułków miast i miasteczek galicyjskich krociowy tłum w chałatach i jarmułkach, aby udawać rdzennych lechitów. Nie przebiera się nawet w tym celu w szaty, odpowiednie do chwilowej roli. Krotochwila odgrywa się przy najbardziej uproszczonych środkach scenicznych, jak niegdyś w Szekspirowskim teatrze: żywa wyobraźnia zastępuje nawet pozory rzeczywistości i widzowie poddają się chętnie złudzeniu, że w miejscu, w którem zatknięto zwykły kij z odpowiednim napisem, roztacza się przed nimi przepyszny krajobraz, kwitną ogrody czarowne i wznoszą się dumne pałace. Taki krajobraz polityczny widzimy przed sobą w Galicyi, ile razy przeprowadza się urzędowy spis ludności, ile razy, przedewszystkiem, odbywają się wybory do któregokolwiek z naszych ciał przedstawicielskich. Jednym rzutem fantazyi wypełniamy najprzepastniejsze otchłanie, dzielące prawdę od złudy. Jakąż jest ta prawda? Ciemna, zarówno, jak półoświecona rzesza żydowska w Galicyi jest doskonałą antytezą polskości. Mówi językiem, któremu nawet oszalały lingwista nie zechciałby przypisywać choćby dalekiego z nami pokrewieństwa, a jeśli wznosi się w rozwoju swym na wyższy szczebel, zamienia go często — mimo szkół polskich — na sympatyczny dla polskiego ucha język, którego dźwięk przypomina nam rozkosze wywłaszczenia i ustaw kagańcowych. Jeżeli świadomie, lub podświadomie, żywi jaki ideał, to wyraża się on w najbardziej egzotycznem z westchnień, jakie na ziemi naszej mogą być wydane, w westchnieniu platonicznem zresztą tylko, w dniu Paschy Na przyszły rok w Jeruzalem ! Ale dobra wola i bogata wyobraźnia polityków polskich w Galicyi stwarza cuda. Ta rzesza, pouczona przez mądrych rabinów, których pouczają przebiegli starostowie, pouczeni przez sfery, jeszcze subtelniejszym obdarzone dowcipem, przyznaje się gremialnie do narodowości polskiej (w formularzach urzędowych rubryka odnośna wypełniania jest wyrazem: „polnisch“) i każdy spis ludności wykazuje naród nasz bogatszym o milion bez mała dusz, na papierze. Rzesza ta, co ważniejsze, pod sprawnem dowództwem kahałów, z karnością najlepiej wyćwiczonej armii przynosi głosy swe przy wyborach kandydatom polskim, lub, znowu, takim, którzy się do polskości przyznają. Rozum stanu polityków galicyjskich oblicza teraz zyski. Spokój panuje w kraju! To zysk pierwszy. Na wielkiej scenie politycznej występujemy liczniejsi. To zysk drugi. Przybytek kilku mandatów — zysk trzeci.
Ale za urzędowe kłamstwo polskości mas żydowskich trzeba zapłacić.
Żydowskie głosy przy wyborach, to przedmiot politycznego handlu, przy którym jeśli moralność musi oblicze swe zasłonić wstydliwie, to interes narodowy polski może jedynie załamać ręce z rozpaczą. Nie jest moją rzeczą zastanawiać się nad tem, czy także żydzi, ze stanowiska wzniesionego po nad utylitaryzm chwili, nie ponoszą szkód przy tym plugawym targu, który nazywa się udziałem głosów żydowskich w galicyjskich wyborach. Przyjmując punkt widzenia, wyznawany przez przywódców mas żydowskich, stwierdzam, że mandaty do ciał parlamentarnych, które przynoszą nam jako prawdziwy dar Danaów, nie zubożają ich bynajmniej, tak samo, jak nic nie kosztuje ich nieobowiązująca zgoła i w gruncie rzeczy obojętna komedya podawania się oficyalnie za Polaków. Podczas ostatnich wyborów sejmowych zebranie kupców żydowskich w Krakowie wyznało z całą szczerością, że Polak, który podejmuje się „bronić interesów żydowskich”, jest właściwie nawet lepszy od żyda. I interesów tych posłowie polscy, wybrani głosami żydowskimi, bronią tak zapalczywie, że n. p. Kraków doczekał się w tych czasach miłego widowiska, iż liberalny kandydat polski dla złożenia tłumom żydowskim uroczystego ślubu wierności pielgrzymował umyślnie na Kaźmierz, dworując sobie po drodze wesoło z prób „polszczenia Krakowa”, a przybywszy na miejsce, tak przejął się rolą swą zastępcy świata żydowskiego, że przekroczył nawet galicyjski kordon i wezbranem sercem ogarnął także „nieszczęśliwych, biednych ludzi, zwanych litwakami”. Będąc tak zastąpieni, żydzi przy galicyjskim handlu wyborczym nie płacą zatem, realnie biorąc, ani złamanego grosza. Natomiast wychodzą z pełnemi garściami zysków. Te zyski, to zarazem nasze straty i o nich z kolei pomówimy.
Za cenę przyznawania się żydów do polskości, za cenę głosów żydowskich, oddawanych przez kahały do dyspozycyi polskich kół politycznych, uznano w Galicyi żydów oficyalnie za żywioł domowy, własny, swój, żywioł, różniący się jedynie wiarą od reszty ludności. Logice tego historycznego szwindlu nic nie da się przyganić. Niepodobna uważać żydów za Polaków w dniu wyborów, a za ludzi obcych nazajutrz: kłamstwo musi być ulegalizowane. To utożsamienie ich z nami, to uznanie ich za część składową naszego organizmu, pociąga jednak za sobą następstwa praktyczne i te następstwa uzmysławiają nam dopiero, jak znakomity zysk z pozornego przeszachrowania swej narodowości odnoszą żydzi, jak wielkie straty ten fałszywy interes przynosi społeczeństwu naszemu. O ile bowiem przyznawanie się mas żydowskich do narodowości polskiej jest tylko formalne, jest lichą farsą, która w praktyce, po za stawieniem się do urny wyborczej, do niczego ich nie obowiązuje i pozwala im pozostać wobec nas nadal organizmem zamkniętym i obcym, o tyle po stronie polskiej uznanie ich za Polaków nie może być utrzymane w granicach jedynie urzędowych, musi z konieczności wylewać się po za te granice i wrzynać się głęboko we wszelkie dziedziny naszego życia, przede wszystkiem gospodarczego, zapewniając żydom przez włączenie ich w nawias naszego narodowego interesu olbrzymie korzyści, których nie mogliby wśród nas osiągnąć, będąc uważani za żywioł obcy. Wymiana usług publicznych nie odbywała się chyba nigdy dotąd w warunkach nieprawdopodobniejszych, w warunkach, bardziej rujnujących jedną ze stron interesowanych. Co lat dziesięć, przy spisie ludności, przynoszą nam żydzi prolongatę swej kłamanej urzędowej polskości, zeznawanej w niemieckim języku, co lat kilka przynoszą swą kahalną puszkę Pandory, napełnioną głosami, które czynią nas bogatszymi o parę mandatów najbardziej wątpliwej wartości narodowej.
Co biorą od nas w zamian ?
Wszystko !
Polityka sfer rządzących w Galicyi, stwarzając urzędowe kłamstwo, że żydzi są Polakami, wykreśliła tem samem pewną linię myślenia, wprowadziła w życie pewien nastrój, który nie mógł pozostać bez wpływu wychowawczego na społeczeństwo. W atmosferze tego kłamstwa wychowane, z natury niekrytyczne i leniwe, kształcone przytem gorliwie przez prasę bądź żydowską, bądź uprawiającą na mniemanej polskości żydów interesy polityczne, społeczeństwo to patrzy na żydów oczyma niewspółczesnemi, widząc w nich naiwnie, jak ojcowie i dziadowie nasi, dziwaczną tylko jakąś odmianę narodu polskiego. I „odmianie” tej, będącej w rzeczywistości narodem obcym, z całą bezmyślną dobrodusznością powierza ważne funkcye swego życia. Oddaje jej w monopol swój handel. Wypuszcza jej w coraz wyłączniejsze władanie źródła, tryskające bogactwem i siłą. Wyszedłszy po za podwórko politycznych szacherek na wielkie obszary, gdzie ważą się i kształtują siły naszego narodu, przekonywamy się dopiero, jak niezmierne korzyści ciągną żydzi z uchodzenia za Polaków, jak szeroką zyskują przez to swobodę rozwijania się naszym kosztem. Pod wygodnym płaszczem polskości wnikają tam, dokąd cudzoziemiec nie mógłby, lub nie powinienby mieć przystępu, i wychodzą z pełnemi dłońmi. Są dostawcami naszymi na codzie ń i grosistami, są naszymi bankierami i adwokatami, obsługują nas, jako technicy i rzemieślnicy. Nasze płody przechodzą przez ich ręce, nasze potrzeby są przez nich załatwiane. W naiwnem mniemaniu, że to „także Polacy”, nie czynimy żadnych różnic między nimi a sobą i żywimy w rezultacie drugi naród, uszczuplając chleb własnym rodakom, zubożając siebie, utrudniając rozwinięcie się wśród nas samych całych gałęzi pracy i zarobku. Płacimy drogo za fikcyę polityczną i za marne zyski, jakie z niej ciągnie polityczny oportunizm. Handel, którym żydzi zawładnęli, ziemia, którą zagarniają, domy, które setkami i tysiącami wykupują pieniądzmi, na nas zdobytemi, miasta, w których do nich, nie do nas, należy władza faktyczna — oto ów straszliwy rachunek, który bezwiednie pokrywamy. Płacimy wyczerpaniem naszych sił, płacimy umniejszającą się wciąż zdolnością do życia. Cały naród płaci ubytkiem swych najcenniejszych dóbr za głosy, kupione w żydowskich kahałach dla nasycenia egoizmów partyjnych, lub osobistych, w najlepszym razie dla podtrzymania fikcyi naszego znaczenia na zewnątrz.
Kramarska i krętemi drogami chodząca polityka kół rządzących w Galicyi w sprawie żydowskiej jest nadewszystko polityką typowego krótkowidztwa. Pod skrzydłami jej staje się żywioł żydowski coraz możniejszy i silniejszy, my wciąż ubożsi i słabsi i coraz głębiej zapadamy w zawisłość od niego. Cóż czeka nas na końcu tej drogi fatalnej ? W pewnym momencie, gdy po tamtej stronie zgromadzi się dość siły i gdy dojrzeje bardziej proces wewnętrzny, który musi iść w kierunku, wskazanym przez tradycyę trzech tysięcy lat, nad ko- medyą polskości żydów zapadnie kurtyna, jak — o pokolenie, lub dwa za wcześnie — zapadła za galicyjskiemi słupami granicznemi, w Królestwie. Wtedy, mądrzy po szkodzie, ujrzymy rzeczywistość w jej nagiej i groźnej prawdzie, ujrzymy obok siebie miliony ludzi obcych, ujrzymy jawnych, doskonale uzbrojonych współzawodników o własność naszego kraju, których wzrostowi nie umieliśmy w czas zapobiedz. Nie chciej mnie Pan źle rozumieć w tem miejscu! Daleki jestem od tego, aby wszystkim żydom, którym mądrość naszej polityki nakłada maskę polskości, przypisywać świadome, podstępne korzystanie z tej maski dla urzeczywistnienia wskazanej tu możliwości. O taki demonizm wcale ich nie posądzam. Wierzę nawet chętnie, że w nielicznych wypadkach polskość ta jest nietylko zewnętrzna. Ale naturalny rozwój wypadków, skuteczniejszy od wszystkich chytrych planów, rozwój, którego sami jesteśmy sprawcami i któremu dopomagamy ze wszystkich sił, prze z nieuchronną koniecznością do tego finału. Nawet szczerze do polskości poczuwający się żydzi nie mogą zaręczyć za swych potomków, którym żyć przyjdzie w warunkach zmienionych, wśród zupełnego upadku naszego znaczenia i wśród rozkwitu żywiołu żydowskiego. Liczny, zasobny, górujący materyalnie, a tak żywotny i tak znakomicie wewnątrz spojony szczep żydowski będzie musiał z poczucia swej siły automatycznie wprost wysnuć konsekwencye.
Ten samobójczy nasz pęd musi być wstrzymany, a pierwszym i zasadniczym tego warunkiem jest zdemaskowanie oszustwa, jakoby żydzi byli Polakami, jest uzmysłowienie sobie, że nie są oni jakąś kastą dziwaczną, za jaką uchodzą w naszych oczach, lecz narodem odrębnym. Wychodząc z odmiennych założeń, schodzę się tu z panem Dawidem Malzem, który piętnuje ostro hermafrodytyzm żydowsko-polski i który, jako żydowski patryota, pragnie dla swego ludu istotnego odrodzenia i przyszłości jaśniejszej, niż rola wiekuistego, niechętnie widzianego komornika na obcych ziemiach. Idea syonizmu jest z pewnością piękną i zawsze budziła moje najżywsze sympatye. Nietylko wierzę zapewnieniu pana Malza, że pomiędzy nią a interesami Polski nie zachodzi żadna kolizya, ale wiem o tem dobrze bez specyalnych upewnień, i wiem, że nietylko niema sprzeczności, ale że istnieje tu zupełna równoległość rzeczywistego interesu obu narodów. Lecz ta „czysta myśl” syońska, tak obfitą literaturą bogata, tyle imponujących kongresów za sobą mająca, w tyle świetnych umysłów żydowskich zapadła, trwa z górą już ćwierć wieku. I śmiem spytać współideowców pana Malza: Ilu to żydów wysiedliliście z Polski, ilu wogóle osadziliście w Palestynie, lub wreszcie gdziekolwiek, w ciągu lat dwudziestu pięciu ? Zaiste, politowania będzie godna cyfra, jaką w odpowiedzi mógłbym otrzymać. Idea syonizmu trwa ciągle na papierze. Żydzi nie objawiają ochoty opuścić swej „ziemi wygnania”, ponieważ zbyt dobrze czują się w odwiecznej swej, choć tak upokarzającej roli jej pasorzyta. Z propagandy literackiej życie drwić sobie będzie zawsze. Nie pójdą, dopóki nie będą musieli, dopóki nie zniewolą ich do tego gorzkie warunki bytu, dopóki, spożywając chleb codzienny, nie poczują istotnie jego cierpkości wygnańczej. Nasz młody, a tak wspaniały już ruch obronny za kordonem wytwarza właśnie owe niezbędne warunki dla odwrotu żydów i czyni to stokroć skuteczniej, niż wszystkie narady wszystkich kongresów, jakie widziała Bazylea. Prawdziwy więc patryota żydowski staje w sprzeczności z samym sobą, gdy wrogo występuje przeciw bojkotowi. Jeśli jest logicznym i dość uczciwym, winien i w teoryi i w życiu zająć stanowisko wręcz przeciwne, winien uznać, że ten ruch — to jego naturalny sprzymierzeniec.
…………………………………………………….
Przystępuję do Pańskich końcowych wywodów, Panie Redaktorze. Pozwól Pan, że pomijając drobne i rozproszone szczegóły, jakie weszły w tok tej naszej rozmowy, zajmę się rozpatrzeniem tylko paru zasadniczych, lub bardziej charakterystycznych jej momentów. I tak:
- Dla okazania, jak sama natura przedmiotu rozstrzyga ten spór na Pańską niekorzyść i jak wręcz niemożliwą rzeczą jest podważyć logiczną i życiową racyonalność stanowiska, którego bronię, pragnę przygwoździć tu grubą sprzeczność, w jaką Pan popadłeś. Przyznajesz Pan, że „w kleszczach, między Rosyą i prusactwem, Polska nie może dłużej patrzeć na olbrzymie masy żydowskie”, mówisz: „Na jedno zgoda: żydów jest w Polsce za dużo, więcej, niż kraj chce i może dziś strawić”. Jeśli tak jest, jeśli za dużo, to trzeba pozbyć się chociaż nadmiaru. Bojkot (zostańmy już przy tem jednostronnem i niezbyt szczęśliwem wyrażeniu) zmierza do tego drogą najprostszą: zacieśniając dla żydów pole działania, zmusza ów nadmiar do odpływu. Żadna kazuistyka nie zmieni tej oczywistości. Pan jednak na tę jedyną drogę rzucasz kamienie swych argumentów, które bojkot zwalczają. Cóż stawiasz natomiast ? Oto program „wychowywania” żydów w Polsce. Pomijam bardzo rozległą kwestyę, czy posiadamy dość sił dla spełnienia tej olbrzymiej pracy edukacyjnej („kleszcze Rosyi i prusactwa” niezupełnie jej sprzyjają) i przyjąwszy Pańskie założenie, wysnuwam z niego konkluzyę: Jeśli nie- wychowani żydzi tak mocno trzymają się naszego gruntu, to tem bardziej chyba zostaną, gdy ich „wychowamy”, tem mniej będą mieli powodu wtedy się z nami rozstawać. I cóż będzie z nadmiarem, którego kraj strawić nie może ?
- Nie wierząc w skuteczność bojkotu, obliczyłeś Pan, nie wiem na jakiej podstawie, że co najwyżej „ubędzie 50.000 jednostek”. Dlaczego właśnie tyle? Do obliczenia Pańskiego pozwalam sobie żywić głęboką nieufność. Poprzednio już wskazałem, że jednak ludzie krociami przenoszą się z miejsca na miejsce, a tu chyba nie zachodzą żadne wyjątkowe okoliczności, któreby to czyniły niemożliwem. Argumentu o paszportach (!) rosyjskich nie mogę przy najlepszej woli brać na seryo. Jeżeli nawet prawdą jest, że władze rosyjskie szykanują dziś wychodztwo żydów, to Drogi Panie, ruchy żywiołowe, obalają nie takie przeszkody. Obawiasz się Pan dalej, że gdy na skutek bojkotu wyjdzie owych 50.000 jednostek, pokonawszy jakoś trudności paszportowe, wtedy pozostała reszta stanie się „społeczeństwem w społeczeństwie, jeszcze ekskluzywniejszem”, „będzie żyć wyłącznie juź ze sobą“, a nawet (czy nie zagalopowałeś się Pan trochę) będzie „sprzedawać tylko — swoim”. Co do mnie, tej eksklu- zywności nietylko nie obawiam się, ale uważam ją dla nas za zbawienną: byłoby to tylko przyspieszenie procesu i tak nieuniknionego. Droga do rozwiązania kwestyi żydowskiej w Polsce prowadzi przez odrzucenie wszelkich złudzeń co do możliwości spojenia z nami w jakąkolwiek całość moralną tej olbrzymiej, obcej, na wieki uodpornionej masy. Na linii interesu naszego leżą w stosunku do tej masy wszelkie tendencye odśrodkowe, nie dośrodkowe. Co do dziejowego zaś finału tej gry, czerpię otuchę ze starego, mądrego przysłowia naszych ojców: „dłużej klasztora, niż przeora”.
- Już w słowach powyższych mieści się odpowiedź na żal, jaki Pan ze swego błędnego stanowiska wyrażasz, że „Rosya, jak może, przeszkadza asymilacyi bodaj językowej żydów”, że „nie wolno w szkołach żydowskich uczyć po polsku”, że „żydów zamyka się w osobnych kuryach politycznych” i że wszystko to jest „tragedyą dla Polski, ale także dla mas żydowskich”. Tylko uporczywa niechęć do rewizyi raz zajętego, a przez życie dostateczne już zrewidowanego stanowiska, może upatrywać jakąkolwiek dla nas tragedyę w faktach, które przecinają trwanie dalszej złudy asymilacyjnej. Cóż z tego, że nauczyliby się żydzi poprawnej polszczyzny? Spojrzyj Pan łaskawie na Galicyę, a otrzymasz wymowny komentarz do tego rzekomo cennego dla nas nabytku. Poprawna polszczyzna stała się dla żydów galicyjskich tylko bronią zdobywczą, jedną więcej, nie zmieniając w niczem stosunku ich do naszego narodu.
- Wyjaśnienia domaga się także jedna z istotnie bolesnych spraw, związanych z ruchem obecnym, sprawa tragedyj osobistych tych spolszczonych całkowicie, a nieraz bardzo czcigodnych i zasłużonych obywateli pochodzenia żydowskiego, których namiętna wybujałość ruchu może nie oszczędzić, lub nawet już nie oszczędza. Na pouczenie Pańskie, że gdy się głosi hasło bojkotu żydów, trzeba pamiętać tem, iż natura ludzka jest skłonna do uogólnień, a tia nikim nie można wypisać znaku ostrzegawczego, mógłbym odpowiedzieć Panu poprostu, że wojna pochłania ofiary, także na uboczu stojące i że zbyt dobrodusznem jest żądanie, aby wielki ruch stosował strategię swą do jednostek. Lecz dam Panu inną odpowiedź. Przed laty pięćdziesięciu jeden z największych i najlepszych obywateli, jakich wydała Polska po- rozbiorowa, ścigany był przez własnych rodaków — przez cały naród, niestety ! — jako wróg ojczyzny. Wyjęto go z pod prawa. Wolno go była zabić na ulicy bezkarnie, bez odpowiadania za to przed kodeksem moralności narodowej. To była także tragedya, tylko nieco większa od tej, jaką przeżyć dziś może literat, lub uczony żydowskiego pochodzenia, którego ogólna reakcya przeciw żydom gotowa nie oszczędzić. Owym wielkim człowiekiem — domyśliłeś się Pan — był Aleksander Wielopolski. I on, Szanowny Panie, nie przestał być dlatego Polakiem.
………………………………………………
Toczy się z kolei działo cięższego kalibru, z którego już p. Srokowski z nienajlepszem powodzeniem strzelał do okopów bojkotu. Sprawa kultury polskiej ! Sprawa naszych ideałów „przyciągających” i „wchłaniających”. Myśląc o przyszłości, jakby się ona ukształtować mogła, marzysz Pan głośno, że dźwignięta wielka kultura polska, że życie, wcielające wielkie ideały narodowe, „porwie i uczyni gorącymi obywatelami polskimi” wszystkich żydów, „nawet tych, co zechcą zachować przytem tradycye rodzinne, religijno-plemienne”. oto znowu zaprzeczasz sobie, ułatwiając mi aż do zbytku rozwianie tej iluzyi. Bo gdy na innem miejscu mówisz o „ojczyźnie, która ludowi żydowskiemu była matką, kiedy inne kraje były mu katami”, a która dziś, w swej walce groźnej i pięknej, „porywa ku sobie wszystkie serca, zdolne do uczuć szlachetniejszych”, to przecież sam stwierdzasz Pan, że nie trzeba dopiero czekać na przyciągającą i chłonącą siłę polskości, że ta siła już istnieje, ale serc żydowskich nie porywa. Tem samem osądza się dostatecznie zarówno płonnóść Pańskich nadziei, związanych ze wzniesieniem się lotu naszych ideałów na wyższy poziom, jak błahość zarzutu, skierowanego w stronę zbyt niskiego jakoby nastroju tych ideałów. Jesteśmy, jako naród, z pewnością bardzo ułomni. Posiadamy liczne wady, które zresztą nam wyłącznie dokuczają. Zycie anormalne wypaczyło nas w niejednem. Polacy mogą budzić różne uczucia. Ale Polska, to coś więcej, niż suma jej dzisiejszych mieszkańców, to pewna ciągłość, która mieści w sobie treść nienajuboższą, to pewna trwała idealna wartość, to wczoraj, dziś i jutro, przeniknięte pierwiastkiem stałym, a wcale nie objętym, to, w obecnej chwili, owa or- muzdo-arimanowa walka, jaką toczymy na kresach cywilizacyi różnymi środkami, ale w imię jednego celu, i wypowiedziałeś Pan tylko prawdę, stwierdzając, że walka ta może i powinna porywać ku sobie wszystkie serca szlachetne. Piękno naszego narodowego rapsodu umiały też odczuwać najświetniejsze i najgórniejsze duchy ludzkości i całe narody w chwili najwyższych swych wzniesień moralnych. Jednak żydzi nie odczuwają tych nieważkich pierwiastków naszego życia, które składają się na sprawę polską, nie skłania ich ku ojczyźnie naszej czar jej dumnej tragedyi, mimo, iż patrzą na nią zbliska.
Aby objaśnić ten fakt, mógłbym powołać się na scharakteryzowane już przedtem właściwości ich zwyrodniałej, ciasnej i w pewnych tylko kierunkach rozwiniętej psychiki, którą, obok innych, nietylko ujemnych rysów, cechuje kult zwycięskiej siły, podobnie, jak niewrażliwość na pewne rodzaje zjawisk, o ile nie mieszczą się one w obrębie ich własnego bytu. Nie byłoby to jednak objaśnienie wyczerpujące i byłoby niezawodnie przez jednostronność swą niesprawiedliwe. Są jeszcze inne przyczyny, które przesądzają z góry plany wcielenia żydów do organizmu polskiego zapomocą naszych niżej, lub wyżej szybujących ideałów. Oto dusza żydowska — o czem zdajesz się Pan niebacznie zapominać — nie jest próżnią, którą łatwo byłoby czemś wypełnić. Ma ona swą własną dawną treść, wcale obfitą, która sprawia, że na inną brakuje w niej poprostu miejsca. Chcąc tak, czy inaczej, przetopić tę duszę obcą w tyglu polskiego życia zbiorowego, przeceniasz Pan wogóle możliwości, na jakie zdoła zdobyć się nasza (i czy tylko nasza ?) kultura narodowa, najobszerniej pojęta, przypisujesz jej jakąś moc magiczną, co, wybacz Pan, trąci szowinizmem, a natomiast w sposób nader karygodny u politycznego pisarza nie doceniasz lekkomyślnie tych wartości moralnych, jakie kryje w sobie samo żydostwo. Optymizm Pański każe nam spełnić zadanie, wobec którego bezsilnymi okazały się : Egipt, Asyrya, Babilon, Persya, Rzym. Z naszemi ideałami narodowemi wyruszasz Pan na podbój narodu, który ma swój ideał własny i bynajmniej nie gorszy, ideał utrzymania i zabezpieczenia trzechtysiącletniego życia, ideał, który heroicznie wytrzymał próbę tego olbrzymio długiego czasu. Kreślisz Pan swe plany zdobywcze z taką brawurą, jakbyśmy mieli przed sobą jakieś niedokształcone plemię, które jeszcze nie zdążyło zaczerpnąć historycznego powietrza, lub też szczątki narodu, które zatraciły pomiędzy sobą wszelką spójnię. Tymczasem tkanki organizmu żydowskiego trzymają się wybornie, ich siła łączna może imponować i służyć za przykład. Zechciej się Pan tylko pilniej rozejrzeć dokoła. Dlaczegóż to wykwintni żydzi paryscy tak żywo, tak namiętnie interesują się losem chasydów, przypuśćmy w Husiatynie, tej „integralnej części narodu polskiego”, jak to bajecznie określił pan poseł Srokowski podczas swej przedwyborczej wizyty na Kaźmierzu? Jedność wyznania ? Ale gdzie kończy się tu wyznanie, a zaczyna się rasa, gdzie kończy się rasa, a zaczyna się narodowość — kto zdoła oznaczyć te granice ? Lub dlaczego z powodu bojkotu w Warszawie tak pienią się i burzą żydzi petersburscy ? Co obchodzi ich właściwie ta nasza wewnętrzna sprawa, skoro, jak Pan zapewniałeś, są to tylko zwyczajni sobie moskale? Pytania te rozwiązuje tylko jedna odpowiedź: Rozproszony, czy też skupiony Izrael na „wygnaniu”, jakimkolwiek mówi językiem, jakiekolwiek zabarwienie zewnętrzne dało mu prawo przyrodnicze przystosowywania się, to naród jeden, o potężnej sile wewnętrznej, spójny, odporny, nie- przenikalny, nie do „strawienia” nigdzie — cóż dopiero u nas, w kraju niewolnym ?
Zadanie spojenia różnych mas etnicznych, bez względu na to, czy dokonane ma być drogą gwałtu, czy za pomocą „ideałów”, jest jedną z najcięższych i najtrudniejszych prac, jakie w ogóle mogą być podjęte w wielkiem laboratoryum dziejów. Dla skuteczności takiej pracy potrzeba warunków niezwykle pomyślnych i zupełnie wyjątkowych. Tu — nie ma żadnych. Dlatego zostawmy w spokoju naszą kulturę i nasze ideały narodowe, gdy chcemy regulować stosunek nasz do świata żydowskiego. Nie zajedziemy z niemi dalej, niż na jeszcze jedną stacyę złudzeń, których tyle już mamy za sobą w naszych politycznych podróżach.
……………………………………
Ale Panowie jesteście niewyczerpani w walce z tem przebudzeniem się trzeźwości i zdrowia, jakiego dożyliśmy na koniec w postaci ruchu obronnego w Królestwie. Należałoby tom spisać, aby oświetlić wszystkie te kręte i ciemne dróżki, jakiemi zdążacie do głów i do sumień polskich, aby je na nowo pogrążyć w śnie, z którego dopiero zaczynają się otrząsać. Oczernianie bojkotu, jako jakiegoś ruchu, przeciwnego kulturze, jest, ku wstydowi naszemu, przywilejem nie samej tylko opinii litwackiej. Demokratyczny poseł krakowski zdecydował się spoliczkować swój naród, grzmiąc przed tłumami żydowskimi o „bydlęcych instynktach”, jakie objawiło Królestwo, piorunując na „hecę antiżydowską”, grożąc, że „nie pozwoli” na „spodlenie Krakowa” metodami warszawskiemi, gdyż „Galicya, to nie Rosya” (I), aby nazajutrz potem przeczytać w swym własnym organie list z Warszawy, może w roztargnieniu tylko zamieszczony, a stwierdzający, że bojkot ma wszelkie znamiona „pozytywnej akcyi w kierunku organizowania nowych placówek ekonomicznych z usunięciem żydów”, że „wogóle ten tak zw. bojkot przybiera coraz wyraźniej charakter pracy organicznej o zachowanie bytu narodowego”. Takiego „spodlenia” nie życzą sobie wyborcy polskiego posła z Kaźmierza, ogromnie czujni na czystość naszego honoru.
Zasób środków, które mają zdyskredytować ruch bojkotowy w oczach „zagrożonej” Galicyi, nie ogranicza się jednak do samych wyzwisk. Prócz ostrych i gwałtownych, są środki, żeby tak powiedzieć, liryczne, nastrojone na ton podbijająco molowy, i tych również nie zaniedbałeś Pan użyć. Oto przemawiasz Pan do ambicyi polskiej, napomykając ze smętną ironią, że przeciw żydom iść, to nie sztuka, z nimi „walka łatwiejsza, listki wawrzynu bohaterskiego tańsze…” Czy rzeczywiście walka ta jest tak łatwą, pozwalam sobie bardzo powątpiewać. Ze jest łatwiejszą jednak, niż rozbicie grubych murów naszego więzienia narodowego, to pewna — dlatego, uniesieni rycerskim wstydem, mielibyśmy jej nie podejmować? Ta doskonała rada jest cokolwiek w niezgodzie z podstawowemi zasadami wszelkiej taktyki zdobywczej, która każe brać najpierw pozycye dostępniejsze, aby tem pewniej potem wziąć mniej dostępne. Jeśli nie mylę się, to w swej szerszej politycznej działalności wyznajesz Pan te same zasady, wskazując, że należy wprzód rozbić Rosyę, jako „słabszą”, a nie Prusy, jako „zbyt silne”, chociaż tam „listki bohaterskiego wawrzynu” byłyby zaszczytniejsze, bo droższe. Dalszy łagodny środek antibojkotowy, to skierowywanie uwagi polskiej w inną stronę. Bandytyzm hula w sposób przerażający… Prostytucya. Porywanie dziewcząt. Walki sutenerów. Dzieci, omdlewające podczas nauki w szkołach… Lub też dla odmiany: „A może pomówilibyśmy trochę — o Chełm- szczyźnie ?” A może o kolei wiedeńskiej ? A może o tem, ile ziaren zboża daje kłos w Czechach, ile w Polsce ? Jaki to u nas chów bydła? Produkcya nabiału? Ilość — drobiu?… Do czego zmierza ta cała litania ? Do objaśnienia, że wobec tych wszystkich klęsk i braków „nędzni spekulanci” (tu spokój Pana znowu opuszcza), „spekulanci” w rodzaju Aleksandra Świętochowskiego, „hypnotyzują opinię jedyną (!) kwestyą”, kwestyą żydowską, i że w rezultacie nie wolno bojkotować żydów, skoro tyle plag nas nawiedziło. Logika Pańska mniema, źe społeczeństwo, które omija obcy handel, a wspomaga własny, nie może tem samem ani głodnych dzieci nakarmić, ani bandytyzmowi przeciwdziałać, ani o żadnych sprawach publicznych myśleć. Logika życia, jak opowiada nam przytoczony wyżej list z Warszawy, poświadczający, że bojkot spełnia przede wszystkiem twórczą, organizacyjną rolę, nie tylko nie przeciwstawia tych rzeczy, lecz je jaknajściślej łączy. Wskazuje ona, że tem łatwiej dopomódz mdlejącym dzieciom, im więcej się po temu posiada środków, tem łatwiej wytępić bandytyzm, im więcej się stwarza źródeł uczciwego zarobku, tem łatwiej pracować dla szczytów narodowego życia, im podstawy są silniejsze. I dziwnym jakimś trafem nie mówi ta logika nic o tem, że wyzwalając się z niewoli żydowskiego pośrednika, nie można przytem doskonale hodować — drobiu…
Do tych druzgoczących racyj -— aby inwentarz arsenału przeciwbojkotowego był już całkowity, — niech będzie mi wolno dołączyć jeszcze argument, który padł po za łamami „Krytyki”, niezrównany argument p. Srokowskiego, który, jako parlamentarny przedstawiciel interesów polskiego mieszczaństwa, w swej deklaracyi „liberalnej” oświadczył, że rozwój tego mieszczaństwa bez żydów, to „sztuczna hodowla”, że nasi kupcy i rękodzielnicy „nie powinni żyć bez konkurencyi ekonomicznej”. Sprawa jest zupełnie jasna. Gdzie żydów na świecie nie ma — tam ustaje już wszelka wolna gra sił. Ludzie jednego narodu, jak powszechnie wiadomo, współzawodniczyć między sobą w życiu gospodarczem nie mogą. Poprostu: nie mają serca, aby sobie wzajem odbierać klijentów. To też, prócz nas, którzy posiadamy żydów, cały zachód Europy ugrzązł w beznadziejnym zastoju. O nieszczęsna Francyo, której kupcy i rękodzielnicy wtrąceni zostali w otchłań „sztucznej hodowli”, o smętna kraino włoska, opłakane ziemie od Gibraltaru aż po fiordy Norwegii, w których nie masz błogosławionych drożdży semickich, w których wobec całkowitego braku wszelkiej konkurencyi pękły transmisye ekonomicznych obrotów ! Spojrzyjcie tylko na szczęśliwą i wesołą Polskę, „naturalnej” pozostawioną hodowli. Kwitnie ona, niby róża Jerychonu, z trzema milionami swoich żydowskich konkurentów!…
…………………………………………………
Zdaje mi się, że w tej miłej gawędzie z Polakami, tamującymi wzrost polskości, wyczerpałem sumiennie wszystkie punkty, jakie rzuciła na stół strona przeciwna. Nieuprzedzony słuchacz, w którego głowie nie zagnieździła się tępa doktryna, paraliżująca zdrowy instynkt życia, zechce osądzić, jak słuszną, jak głęboko w podstawach naszego bytu narodowego osadzoną jest sprawa, przeciw której wyborowi harcerze z tamtej strony mogli wyprowadzić w pole jedynie logiczne błędy i fałszywy liryzm „humanitaryzmu”. Na zakończenie rozmowy tej, bezładnej, jak cała, w chaosie jeszcze będąca sprawa, która ją wywołałą, pozwalam sobie na krótkie odtworzenie głównej linii, po której biegły nasze rozumowania. Zostawiając podlotkom „zasadniczy” sposób traktowania zjawisk politycznych, stosując do kwestyi żydowskiej metodę trzeźwego rachunku zysków i strat, oceniając ją jedynie i wyłącznie pod kątem widzenia interesów naszego narodu, otrzymamy konkluzye następujące :
Organizm Polski nie może znieść bez bardzo groźnego dla siebie niebezpieczeństwa dalszego współżycia z trzema milionami żydów, które to współżycie w tym stosunku ilościowym jest anomalią, nigdzie niespotykaną. Pierwszym warunkiem do położenia końca tej anomalii jest dokładne zdanie sobie sprawy ze stosunku, jaki pomiędzy nami i żydami zachodzi. Żydzi nie są „Polakami”, nie są żadną „odmianą” naszego narodowego gatunku, ani żadną „integralną” naszego organizmu częścią, jak głosi świadome i nieświadome kłamstwo, obalone już w dużym stopniu w Królestwie, a z powodzeniem kursujące jeszcze dotąd w Galicyi. Są oni w stosunku do nas ciałem obcem — są narodem odrębnym, o własnej, mocno zarysowanej, w ogniu trzydziestowiekowej historyi zahartowanej duszy. Są dla nas szkodliwi narodowo, nietylko dlatego, że uszczuplają teren naszej osiadłości, ale także dlatego, ponieważ żyjąc na naszem ciele pasożytniczo odznaczając się, jako konkurenci nasi w różnych dziedzinach życia małym zasobem skrupułów moralnych, tworzą zaporę dla naszych dążeń rozwojowych. Są niebezpieczni politycznie, gdyż łączą się chętnie z naszymi wrogami, wychodząc z zasady, że korzystniej jest trzymać z silniejszym, a w ostatnich czasach namiętniejsi i gadatliwsi ich przedstawiciele objawiają, mianowicie w Królestwie, aspiracye do podzielenia się naszem terytoryum, przy zachowaniu wszystkich cech i praw narodu odrębnego. Urzeczywistnienie tych dążeń, zamienienie Polski w kraj dwunarodowy na całym jej obszarze, względnie milcząca nasza zgoda na takie przeistoczenie jej charakteru, oznaczałaby koniec naszego bytu, jako narodu historycznego o niezamkniętej jeszcze przyszłości. Jednakże rozwój wypadków idzie właśnie w tym kierunku. Potęga żywiołu żydowskiego rośnie u nas bez przerwy, a w Galicyi sprzyja temu znakomicie maska jego urzędowej polskości. Strawić nie zdołamy żydów żadną miarą. Rasa żydowska okazała się wszędzie trudno rozpuszczalną, jej olbrzymie skupienie w Polsce siła moralna jej dążeń własnych podnoszą tę trudność do maximum. Program asymilacyi okazał się nieziszczalny i dalsze trwanie przy nim miałoby jedynie ten skutek, że zostawiłoby swobodne pole rozwojowi siły żydowskiej, nam samym zaś zgotowałoby ostatecznie los Macedonii północy. „Wychowywać” żydów nie możemy również : to tytaniczne zadanie przechodzi nasze zdolności, nie mówiąc o tem, że tak bardzo jeszcze musimy pracować nad własnem wychowaniem. Musimy się ich zatem stopniowo — pozbywać.
To negatywna strona sprawy.
A oto odwrotna jej, pozytywna strona, ściśle się z nią łącząca. Nasze życie narodowe chroma od wieków już z powodu braku silnego, zamożnego, patryotycznie usposobionego mieszczaństwa, które wszędzie na świecie tak wielką odgrywa rolę. Jednym z ważnych postulatów, warunkujących naszą przyszłość, jest stworzenie polskiego stanu trzeciego, ujęcie we własne ręce handlu, uczynienie z miast naszych istotnych centrów polskiego życia. Obok licznych dróg, wiodących do tego celu, domaga się tu wcielenia nadewszystko zasada zaspakajania wszelkich potrzeb, o ile to tylko w danych warunkach możliwe, u własnych kupców, rzemieślników, przemysłowców, to znaczy polskich, a nie żydowskich, i równolegle z tem tworzenie dalszych własnych placówek, któreby mogły te potrzeby zaspakajać. Następstwem systematycznego, konsekwentnego i ciągłego stosowania tych zasad musi być, choćby powolny, lecz również ciągły i stały odpływ żydów z naszego kraju, gdzie na ogół utrzymują się oni jako pośrednicy, nas obsługujący i z nas żyjący. Skutek zawisł tu tylko od nas samych, od naszej solidarności, od naszego zrozumienia własnego interesu, i jest to jedyna wielka sprawa, w której przeprowadzeniu nikt z zewnątrz nie może nam przeszkodzić. Bojkot, trwający od roku w Królestwie i uwieńczony powstaniem tylu już placówek polskiego handlu, to pierwszy krok w kierunku urzeczywistnienia powyższego programu, pierwszy krok na długiej drodze, którą cierpliwie i z uporem, nie zrażając się żadnemi trudnościami, musimy przebywać. Ten jedynie skuteczny program rozwiązania kwestyi żydowskiej musi jak najrychlej zająć także w Galicyi miejsce dotychczasowych złudzeń i kłamstw asymilacyjnych, po za któremi kryje się bądź krótkowidzący oportunizm polityczny, bądź lenistwo nasze do śmiałego podjęcia wielkiej i trudnej sprawy.
Czy stawiamy dlatego nieprzebytą przegrodę między każdym Polakiem i każdym żydem ? Nie. Nasze ludzkie stosunki mogą być zachowane, tam, gdzie nic nie stoi temu zresztą na zawadzie. Powinniśmy tylko odgrodzić się ekonomicznie. Żydzi, którzy spolszczyli się i chcą z nami pozostać, którzy, mimo zwrotu, jaki się dokonywa w sprawie żydowskiej, solidaryzują się z naszym narodem, a tacy nieliczni istnieją, mogą żądać słusznie równych z nami praw narodowego obywatelstwa. Przed tymi niech wrót naszego domu nie zamyka żadna doktryna, niechaj w uścisku naszej dłoni odczują niezamącone niczem uczucie bratniej miłości. Dla pozyskiwania ich przecież nie możemy ponosić ofiar nad nasze siły. Trzeba by zatracić w sobie wszelki zmysł rzeczywistości, aby dla celu podrzędnego, dla przymnożenia jednostek, choćby najlepszych, prowadzić politykę olbrzymich strat, wyrzekać się tych niezmiernych korzyści, jakie zapewnia nam ściśle przeprowadzona idea wewnętrznej solidarności gospodarczej : taką cenę zapłacić mogliby chyba szaleńcy. Naszym potrzebom narodowym odpowiada polityka, która dążyć będzie nie ku zaciśnięciu, lecz ku rozwiązaniu stosunków ze światem żydowskim. Woła o to wszystko ! Woła niesłychana anomalia, że nasz ubogi kraj miliony rąk polskich eksportuje za morze, a milionom obcych dostarcza u siebie chleba, woła topniejące wciąż nasze mienie, którem żydów bogacimy przeciw sobie uzbrajamy, woła groźba, iż potomkowie nasi stoczą się na dno nędzy politycznej, stając się współmieszkańcami tylko własnej niegdyś ziemi.
Sto lat minie niedługo, jak wielki i mądry Staszyc rzucał w polską pustkę słowa przestrogi : „Żydzi — to zaraza, ciągle polityczne ciało nasze słabiąca i nędzniąca. Chociażby nawet to ciało nie było podzielone, chociażby po podziale znowu zjednoczone zostało, przecież z tą wewnętrzną skazą nigdy nie może nabrać właściwych sobie sił, ani czerstwości : musi zawsze być tylko słabe, wynędzniałe, nikczemne…” Dziś słowa te, na szczęście, nie brzmią już w zupełnej głuszy. Synowie marnotrawnych i lekkomyślnych ojców, zaczynamy rozumieć prawdę głęboką tych słów i wtórować im — czynem.
______________+++______________
Swietny tekst ! Swietna polemika poparta wiedza i logika ! To mowil Polak !
Daj nam Boze dzisiaj takich swiatlych i odwaznych Polakow. A coz dopiero dziennikarzy i publicystow.
Chociaz prawde mowiac, to nawet moze i sa tacy, ale gdzie by mieli publikowac, jezeli wszystkie media -- merdia, sa juz calkowicie w szponach tych nigdy nie nasyconych bestii .
Zniszcza kazdego w jednej chwili i to w imie prawa, ktore wszedzie juz stanowia pod swoim katem.Przerazajace jest to, jak sa diabelsko mocni.
Dlatego uwazam, ze zadna ludzka sila nie zmienimy tego, nie zatrzymamy, ani tym bardziej nie doprowadzimy do zapoczatkowania stalego odplywu zydow z Polski,
a wszelkie zlo, bierze swoj poczatek od zydow.
To mozna sobie tylko wymodlic, ale kto ma to wymodlic, jezeli tylko garstka Polakow w krucjacie rozancowej, a tzw. polski Episkopat wysmiewa Intronizacje Jezusa Chrystusa na Krola Polski.
Mamy to, na co zaslugujemy, a bedziemy mieli jeszcze “wiecej”, bo mocno nad tym “pracujemy”.
Przerazajace jest to, jak sa diabelsko mocni.
=====
przesada , to nie oni są mocni, ale Polacy słabi, śmieszni wręcz.
Adm